Chłodne powietrze muskało twarz ciemnowłosego chłopaka, który z przymrużonymi oczami szedł w nieznaną wszystkim stronę. Jego czarna kurtka przylegała do ciała, chroniąc go przed zimnym wiatrem wiejącym od wschodu, a granatowe jeansy, nawet jeśli potargane, wyglądały dobrze na umięśnionych nogach. Trampki starały się unikać kałuż, co w miarę mu wychodziło, jednakże nie chciał wyglądać jeszcze dziwniej, niż wyglądał teraz.
W tym mieście nazywany był dziwadłem. Wszedł do salonu fryzjerskiego, ale tylko na chwilę, aby oddać pieniądze za usługę, którą wykonano dla jego ojczyma. Kobieta spojrzała na niego krzywo, ale przyjęła spóźnioną zapłatę, po chwili prosząc go o wyjście z budynku.
Westchnął cicho i wyszedł z salonu, idąc w kierunku czegoś, co miało być nazywane przez niego domem, mieszkaniem. Nienawidził tego miejsca i nigdy nie potrafił nazwać go domem.
Już u progu bramy słyszał krzyki i trzask butelek, więc przewrócił oczami i udał się do środka. Drzwi jak zwykle były otwarte, jednak prześlizgnął się przez szczelinę i pobiegł na górę do swojego pokoju. Tam przynajmniej miał odrobinę spokoju od hałasu.
Opadł na poduszki. Zmęczone oczy zamknęły się, a zniszczone trampki upadły bezsilnie na podłogę.
- Dlaczego do cholery jasnej - warknął, zaczynając się rozbierać ze zbędnych ubrań, siadając po chwili na łóżku w tych samych jeansach i za dużej koszulce.
- Huang Zitao! - warknął na niego ktoś z dołu.
- Tak? - zapytał niepewnie.
- Jak śmiesz podawać nasz adres! - jedno uderzenie w twarz, które przyjął z pokorą. Zawsze tak było.
- Przepraszam mamo - powiedział. Nie podał adresu nikomu, tylko szkoła i urząd miały takie informacje.
- Jak ja ci dam przepraszam gówniarzu! Jak śmiesz nazywać mnie swoją matką! - krzyknęła kobieta, uderzając drugi raz swojego syna.
Ten tylko westchnął i po chwili zszedł na dół otworzyć drzwi, bo dopiero teraz usłyszał pukanie.
- Um..
- Przepraszam, nie chciałem - powiedział smutno chłopak za progiem. - Ale.. znalazłem twój portfel i.. i chciałem ci go oddać..
Huang spojrzał na chłopaka. Jego jasne włosy falowały lekko na wietrze, a drobne ciało okryte było grubą bluzą. Skądś go znał, ale nie był pewny.
Po chwili wyszedł na zewnątrz, zakładając byle jakie swoje buty, które okazały się być zniszczonymi adidasami. Nie przejął się, i tak nie było go stać na lepsze.
- Chodź.. - powiedział cicho blondyn, łapiąc go za rękę. Zaczął iść gdzieś daleko, jak najdalej od budynku gdzie Zitao mieszkał i którego tak bardzo nienawidził.
- Dziękuję za portfel - powiedział cicho ciemnowłosy.
- A ja przepraszam.. przeze mnie ktoś na ciebie krzyczał i.. o mój boże. Uderzyła cię?!
- Cii.. - szepnął Zitao. Nie chciał o tym rozmawiać.
- To trzeba zgłosić! - mówił dalej blondyn, zupełnie nie przejmując się proszeniem o spokój ze strony wyższego.
Nagle został zaciągnięty w zaułek.
- Proszę.. nie mów nic - powiedział cicho, ale ten go nie słuchał.
- To jest nienormalne! Właśne dziecko ude.. mhmm.. - jego monolog został przerwany pocałunkiem. Jego oczy otworzyły się szeroko, ale po chwili powieki spokojnie opadły i oddały się temu.
- Dziękuję, Luhan - powiedział cicho Huang. Przytulił go do siebie mocno.
- Taoś.. ona jest straszna, wiesz? - powiedział Luhan, wtulając się w ciało ukochanego. - To nie jest normalne, aby bić własne dziecko.
- Wiem, ale muszę tam jeszcze zostać trochę..
- Przecież jesteś pełnoletni. Możesz odejść w każdej chwili - uparł się Xiao.
- Jeszcze gdybym miał gdzie..
- Do mnie! Mam dużo miejsca u siebie, sam widziałeś. Zmieścimy się we dwójkę - oznajmił Luhan. Kochał Tao i chciał dla niego naprawdę jak najlepiej.
- Lulu.. nie chcę się narzucać.
- Aj, daj spokój! Chodź, pewnie nic nie jadłeś od wczoraj. Mama zrobiła zapiekankę ziemniaczaną - puścił mu oczko i już po chwili ciągnął go za sobą do domu.
Do prawdziwego domu, w którym Tao nie musiał czuć presji ze strony matki czy ojczyma, w którym nie było alkoholu i imprez, w którym wszystko było ciepłe i przyjazne, gdzie nikt nie wytykał go palcami.
- Luhan?
- Tak? - spytał starszy, odwracając się do wyższego z uśmiechem.
- Dziękuję - powiedział cicho Tao i złapał go mocno w swoje objęcia, zamykając oczy. Nie ważne było, że byli na środku ulicy, ani to że padał deszcz coraz mocniej. Oboje chcieli, aby ta chwila trwała jak najdłużej.
////////////
Taki krótki one shocik z rana. Mam nadzieję, że dobrze się go wam czytało~
Na drugą część "It's time to say goodbye" zapraszam dzisiaj wieczorkiem, lub jutro wieczorkiem~ to chyba tyle z ogłoszeń parafialnych XD :3