4 stycznia 2017

List

Życie jest pełne niebezpieczeństw, pełne pułapek, które czyhają na nas na każdym kroku. Wierzymy, że wszystko może się w końcu ułożyć, ale nie zawsze tak bywa. Chociaż ta historia nie ma happy endu, proszę, żebyście mnie wysłuchali. To co tu opiszę działo się naprawdę, choć minęło już wiele lat od tamtych wydarzeń. Wciąż jednak tęsknię, chciałbym by to wszystko wróciło, ale jest to niemożliwe. Ale nie zdradzam szczegółów, po prostu czytajcie.

Poznałem go w barze, gdy przysiadł się do mnie po kilkunastu minutach obserwacji z ukrycia. W sumie nawet nie wiem o czym rozmawialiśmy, skupiałem się na jego głębokim głosie, zamiast na słowach, które wypowiadał. Pamiętam, że mówił coś o tym, dlaczego jestem tutaj sam. To wszystko co zrozumiałem. Potem poszliśmy do mnie i rozmawialiśmy do rana, na szczęście była sobota i żaden z nas nie musiał iść do pracy. Zjedliśmy śniadanie, nadal prowadząc konwersację. I choć czuliśmy zmęczenie, nie pokazywaliśmy tego przed sobą. Tematy się nie kończyły, czuliśmy, że znamy się całe życie, a nie zaledwie 12 godzin. To jednak było cudowne uczucie, coś czego oczekiwałem od siebie przez całe życie. Zaufałem mu, jak cholera zaufałem, bo w jego oczach widać było, że warto. Bo Chanyeol był warty zaufania. 
Nawet nie zauważyliśmy aż nastał wieczór. Tym razem poprosiłem go, aby został na noc i spał przy mnie, bo cholera, czułem się samotny będąc samemu w domu przez cały czas. Zgodził się, co przyjąłem z entuzjazmem. Na początku chciał spać na kanapie w salonie, ale się nie zgodziłem. Chciałem, żeby był przy mnie tej nocy, by mnie przytulił, bym czuł się bezpiecznie. W końcu zrobił to. Przytulił mnie kiedy zasypiałem. Tamtej nocy pierwszy raz przespałem do rana, nie budząc się ani na chwilę, co nigdy się nie zdarzało wcześniej. Wiedziałem, że to on będzie dla mnie ostoją w problemach. Czułem się przy nim tak dobrze, jak nigdy przy nikim. Nawet rodzice nie byli w stanie dać mi czegoś tak cudownego jak Chanyeol. 
Spotykaliśmy się codziennie po pracy. On - przystojny biznesmen z bogactwem, a ja... cóż. Byłem zwykłym baristą w kawiarni swojego kuzyna. Ktoś mógłby pomyśleć, że lecę na niego ze względu na pieniądze, ale tylko ja dostrzegałem w nim więcej niż ktokolwiek na świecie. Ja widziałem jego cudowny charakter, który omotał mnie w całości. W zaledwie kilka dni poczułem w sobie uczucie, jakiego pragnąłem odkąd pamiętam. Poczułem prawdziwą miłość, nie zauroczenie, ale silne, piękne, choć trudne uczucie. Cieszyłem się jednak, bardzo się cieszyłem.
Mógłbym przytoczyć wiele historii z Chanyeolem, ale jednak nie mam na to czasu ani siły. To wciąż we mnie tkwi, wciąż siedzi głęboko we mnie, a ja nie potrafię... a może nie chcę... zapomnieć o nim. Zapomnieć o tym co się działo przez te cudowne miesiące z nim. Nie było ich zbyt wiele, przynajmniej nie tyle ile bym chciał, ale było to najlepsze miesiące mojego życia. 
Ostatni miesiąc z nim był pełen smutku. Coś w Chanyeolu pękło, nie dawał sobie rady. Wiele razy zamyślał się, gubił wątek. Codziennie jednak pisał coś na kartce, a potem wyrzucał ją do kosza. Nie raz chciałem zajrzeć do tego co pisał, ale zawsze wyrzucał śmieci wieczorem, nawet gdy worek nie był pełny. Aż w końcu pewnego dnia... aż na samo wspomnienie mam łzy w oczach... pewnego dnia, dokładnie 12 października, zobaczyłem na stole kopertę zaadresowaną do mnie. Otworzyłem ją i zamarłem. To było pismo Chanyeola. Niektóre litery były rozmyte, wiedziałem, że płakał kiedy to pisał. Po 3 pierwszych linijkach, sam miałem łzy w oczach. Odłożyłem list na stolik, by trochę ochłonąć. Dopiero po 30 minutach byłem w stanie do niego wrócić. Westchnąłem i zacząłem czytać. To było tak piękne, a jednocześnie sprawiało, że nie mogłem powstrzymać płaczu. Nie wiedziałem co robić ze sobą, gdy zobaczyłem ostatni wers. Wiedziałem, że zrobił to. Że zniknął na zawsze. Wiedziałem też, że nie ma szans, żeby go szukać gdziekolwiek. Las Aokigahara to było dla niego odpowiednie miejsce, bo przez ten list wyraził to. Usiadłem na podłodze, chowając twarz w dłoniach. Płakałem przez bardzo długo, nawet nie zauważyłem kiedy zrobiło się ciemno. Westchnąłem i otarłem twarz z łez. Nie potrafiłem sobie uświadomić, że nie wróci na noc, że nie zobaczę jego uśmiechu rano, że... że jego po prostu już nie ma. Kochałem go, o tak, kochałem jak cholera. Ale dlaczego nie potrafiłem mu pomóc? Do tej pory zadaję sobie to pytanie, choć minęło już kilka lat.
Nie będę przytaczać wam całego listu, ale ostatnie zdania. Coś, co sprawia do dziś, że pękam ze smutku.

"Nie chciałem Cię narażać na niebezpieczeństwo, jakim jestem ja sam. Tak bardzo chciałbym, żebyś był szczęśliwy, bo ja tego szczęścia nie potrafię Ci dać. Nie potrafię już tak dłużej. I choć wiem, że w nas wierzyłeś, to nie potrafię tego ciągnąć. Kocham Cię, ale nie umiem inaczej, żegnaj Baekhyunnie"

Dziś minęło 12 lat od tamtego dnia, w którym nawet nie zdążyłem się z nim pożegnać. Codziennie potrafię iść na cmentarz i postawić świeczkę. Wtedy wyobrażam sobie, że on wciąż jest przy mnie. Że słyszę jego głos, który mnie woła. Chyba pójdę dziś do niego... dobranoc.

___________________________________________________
Witajcie kochani w nowym roku! Wszystkiego dobrego <3
Napisałam coś smutnego, coś, co tkwiło we mnie. Mimo, że ten rok zaczął się świetnie (dzięki mojemu Kamilowi oczywiście <3), to postanowiłam napisać coś smutnego. 
Mam nadzieję, że to jest w miarę w porządku. 
Do następnego! 
Wasza Jaerinnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pozostaw po sobie ślad, który nie zginie, mimo mnóstwa kątów i korytarzy bezkresnego świata fanficów.